Ucieczka

Mam hobbitozę. To taka choroba. Poprzednio, czyli ładnych parę lat temu była to lordoza. Objawiają się te choroby - i im podobne - tym, że po kilka (czasem kilkanaście) razy chodzę do kina. Na ten sam film. (Choć mam nadzieję, że hobbitoza będzie miała łagodniejszy przebieg niż lordoza...). W domu natomiast lewituję wśród soundtracków i głównych bohaterów.

Teraz na serio: wczoraj byłam w kinie na Hobbicie po raz trzeci - po raz drugi z moim starszym synem, bo chciałam mu pokazać jak Hobbit wygląda w 3D. Tu spotkało nas rozczarowanie, bo jakości 48 klatek nie było w warszawskim Cinema City, a 24 klatki to już nie to samo! Nie rzucają na kolana, tak jak 48! Tak więc mój apel: tylko 3D i tylko CC był nie do końca słuszny: oprócz tego musi być jeszcze 48.

Gdy wracaliśmy do domu czułam się... dziwnie. Jechałam ulicami Warszawy, a duchem byłam TAM. I nagle przypomniałam sobie to niesamowite uczucie... wspaniałe... trochę straszne: tak się czułam pisząc o Ferrinie.
Ferrinie, który przez długi czas był moją Ucieczką.
Dziś "Gra o Ferrin" jest postrzegana jako zwykła powieść fantasy, jedna z tysięcy. Jednak swego czasu, gdy została wydana w kilkudziesięciu egzemplarzach, dla kilkudziesięciu osób była drzwiami do Innego Wymiaru.

Przyznam się Wam, że zatęskniłam do świata nierzeczywistości. Chyba jestem zmęczona opisywaniem dramatów... Opisywaniem rozpaczy i bezradności... Potrzebuję ucieczki do Świata Światów. Muszę jedynie znaleźć portal. Najlepiej zielony.
Kto potrafił zatracić się w Ferrinie, ten zrozumie.

To co: "Krew dell'Idarei"?

A tu sobie obejrzyjcie i posłuchajcie: HOBBIT Neil Finn